Są miejsca, w których w niewytłumaczony sposób jeżą się nam
włosy na głowie, a serce zaczyna szybciej bić. Czujemy się obserwowani, a
obejrzane dotąd horrory zdają się wybijać w myślach na pierwszy plan i
złowieszczo się uśmiechać.
Helltown to potoczna nazwa północnej części regionu Summit County w stanie Ohio. Formalnie używa się nazwy Boston (nie mylić z miastem Boston w Massachusetts). Wioska opustoszała, kiedy Służba Parków Narodowych (National Park Service) wykupiła większość posiadłości z zamiarem wyburzenia domów i zagospodarowania terenu pod park narodowy. Jednak plany nie zostały zrealizowane do końca. Z czasem zaczęły narastać wokół tego miejsca legendy. Już sama podróż w owo skryte w leśnej głuszy miejsce, nawet kiedy mieszkali tam ludzie, mogła przyprawić o gęsią skórkę. Nie wspominając już o czasach późniejszych, kiedy na miejscu napotykało się opuszczone domy, stojące obok zgliszczy innych budynków (strażacy z pobliskiej jednostki urządzali tu sobie ćwiczenia).
Na wyobraźnię dodatkowo wpływają wspomniane legendy, którymi owiane jest to miejsce. Czy są to tylko wymysły okolicznej gawiedzi, czy kryje się za nimi ziarenko prawdy - tego nie wie nikt. Droga, która wiedzie do tego miejsca, nagle się urywa. Jeśli będziesz tu zbyt długo stał, to, według entuzjastów opowieści o duchach, wpadniesz w łapy niekończącej się parady najróżniejszych osobistości. Sataniści, członkowie Ku Klux Klan, uciekinier z psychiatryka, olbrzymi wąż, a nawet mutanty, powstałe w wyniku kontaktu z chemikaliami składowanymi w okolicy - opcji jest wiele. Jeśli zaś zejdziesz z drogi i wejdziesz w las, natrafisz na cmentarz z duchem, złodziejami okradającymi groby i - najciekawsza opcja - przemieszczającym się drzewem. Jakkolwiek dziwne nie byłyby te historie, na pewno nie jest to wymarzone miejsce na miesiąc miodowy.
Humberstone i LaNoria to dwa górnicze miasteczka w Chile. W 1872 r. zaczęto tu wydobywać saletrę i interes zaczął się nieźle kręcić. Inna sprawa, że górników traktowano tu praktycznie na równi z niewolnikami. Nic jednak nie trwa wiecznie. Kilka mocnych ciosów (w tym Wielki Kryzys) odbiło się negatywnie na całym biznesie, co doprowadziło w końcu do jego upadku w 1958 r. Miasteczka opuszczono dwa lata później.
Jak można się domyślić, wokół tych miejsc również zaczęły narastać legendy. Mówi się, że nocą przechadzają się po nich umarli z pobliskiego cmentarza, a na zdjęciach z Humberstone pojawiają się czasami dziwne sylwetki postaci. Okoliczni mieszkańcy są na tyle przerażeni, że wolą trzymać się od tego wszystkiego z daleka. Dawni rezydenci opuszczonych miasteczek widywani są na swoich miejscach pracy. Słyszano też nocą odgłosy dzieci, bawiących się w pobliżu. Cmentarz LaNorii, pomijając już to, czy faktycznie pochowani na nim ludzie wychodzą nocą z ziemi, zawiera odsłonięte groby z widocznymi szczątkami ludzkimi. Sprawka duchów, czy złodziei? Ciężko orzec, co gorsze.
Droga Shades of Death (dosł. Cienie Śmierci) znajduje się w stanie New Jersey, ciągnąc się przez jakieś 11 km po zwyczajnym odludziu. Jadąc nią ciężko dociec, czemu ma taką nazwę (Shades of Death to nazwa oficjalna, a nie wymysł okolicznych mieszkańców). Oryginalne pochodzenie tej nazwy zagubiło się gdzieś w czasie, ale teorii powstało wiele. Jedni mówią o mordercy, który czyhał tu na podróżnych. Inni dodają do tego wątek okolicznych mieszkańców, którzy chcieli mordercę złapać, a sami stali się jego ofiarami. W ramach ostrzeżenia zostali powieszeni wzdłuż drogi. Kolejni łączą to miejsce z trzema morderstwami, jakie miały tu miejsce w latach 20. i 30. ubiegłego wieku. W pierwszym z nich ktoś pobił na śmierć drugą osobę łyżką do zdejmowania opon. Drugie morderstwo to przypadek kobiety, która zabiła swojego męża, odrąbując mu głowę i zakopując ją wraz z ciałem po przeciwnych stronach drogi. W trzecim przypadku ofiarą był niejaki Bill Cummins, którego zastrzelono i zakopano nieopodal. Kolejna teoria dotyczy serii śmiertelnych wypadków drogowych. Można też zasłyszeć historię o krwiożerczych dzikich kotach z pobliskich bagien. Najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie nawiązuje jednak do plagi komarów, roznoszących każdego roku malarię. Teorię tę podpiera fakt, że w 1884 r. osuszono większość znajdujących się w pobliżu bagien.
Zostawiając już samo pochodzenie nazwy za sobą, skupmy się innych rzeczach, które mogą tu przerażać. Oprócz bagien znajduje się w pobliżu jezioro bez nazwy, potocznie określane jako Jezioro Duchów. Wszystko za sprawą świetlistych zjaw, które nawiedzają to miejsce. Niebo jest tu ponoć zadziwiająco jasne niezależnie od tego, o której w nocy tu zawitamy. Czyżby ofiary wspomnianego mordercy? Najczęściej manifestują się w okolicy opuszczonej chatki przy jeziorze. Jakby tego było mało, urywa się tu dróżka spowita zwykle mgłą. Opowiadano, że idąc nią, ma się wrażenie, jakby podążało za nami jasne światło.
Pewnego dnia w 1990 r. grupka ciekawskich znalazła w lesie przy drodze setki rozrzuconych zdjęć uchwyconych polaroidem. Przekazano część z nich magazynowi Weird NJ, który kilka opublikował. Większość dziwnych zdjęć ukazywała telewizor ze zmieniającymi się kanałami, na pozostałych zaś, mocno rozmazanych, dało się zauważyć sylwetki kobiety lub kobiet, leżących na metalowym obiekcie. Wkrótce po tym, jak policja rozpoczęła śledztwo, zdjęcia tajemniczo zniknęły.
Dawna szkoła średnia, zmieniona w 1975 r. przez Czerwonych Khmerów w niesławne Więzienie Bezpieczeństwa 21 (S-21). Tuol Sleng oznacza w języku Khmerów "Wzgórze Zatrutych Drzew" lub "Wzgórze Strychniny". Miejsce to używane było jako baza do przesłuchań, tortur i egzekucji więźniów. Większość pojmanych ludzi stanowili byli wojskowi i przedstawiciele reżimu Lon Nola. Liderzy Czerwonych Khmerów popadli jednak w taką manię prześladowczą, że spiskowców zaczęli szukać między sobą. Więźniowie byli torturowani i zmuszani do wydawania swoich bliskich, którzy również trafiali na tortury i w końcu byli zabijani.
Szacuje się, że w Tuol Sleng zabito nawet 17 000 ludzi. Nietrudno się domyślić, że jakiekolwiek dziwne zjawiska w obrębie tego miejsca wiązane są z duchami zamordowanych. Być może coś w tym jest, zważywszy na skalę cierpienia, jakiego świadkiem były ściany dzisiejszego muzeum. Podaje się, że z całego tego piekła na ziemi uszło z życiem jedynie 12 ludzi.
Na koniec lista "10 przykazań", czyli reguł, wg których postępować miał każdy więzień. Niedoskonała gramatyka jest wynikiem niewłaściwego tłumaczenia z khmerskiego na angielski:
1. Musisz odpowiadać zgodnie z moimi pytaniami. Nie odwracaj ich.
2. Nie próbuj ukrywać faktów wymówkami to i tamto, masz jasno zabronione sprzeczać się ze mną.
3. Nie bądź głupcem bo jesteś typkiem, który śmiał stać na przeszkodzie rewolucji.
4. Musisz natychmiast odpowiadać na moje pytania bez marnowania czasu na namyślanie się.
5. Nie mów mi ani o swoich niemoralnościach ani o istocie rewolucji.
6. Podczas chłosty lub porażania prądem nie możesz krzyczeć.
7. Nie rób nic, siedź w miejscu i czekaj na moje rozkazy. Jeśli nie ma żadnych rozkazów bądź cicho. Kiedy każę ci coś zrobić masz to zrobić od razu, bez protestów.
8. Nie wymawiaj się Kampuchea Krom w celu ukrycia sekretu lub zdrajcy.
9. Jeśli nie przestrzegasz wszystkich powyższych reguł dostaniesz wiele, wiele batów przewodem elektrycznym.
10. Jeśli sprzeciwiasz się któremukolwiek z punktów moich regulacji dostaniesz dziesięć batów lub pięć porażeń prądem.
Historia ciągnących się w nieskończoność tuneli pod Paryżem sięga jeszcze czasów Cesarstwa Rzymskiego, kiedy znajdowały się tu kamieniołomy. Przemijały kolejne pokolenia, a labirynty znikały stopniowo pod rozwijającym się miastem.
Nikt szczególnie nie zajmuje się tym miejscem - jest to zbyt niebezpieczne. I nie chodzi już nawet o to, że niektórzy widzą w nim siedlisko zła wszelakiego, w którym mieszkają potwory, a duchy strzegą przejścia do Hadesu. Chodzi o coś bardziej przyziemnego (nomen omen). Tunele mają łącznie prawie 600 km długości, a większość z nich nie jest oznaczona na mapach. Mówienie, że łatwo się tu zgubić, to małe nieporozumienie. W tym labiryncie praktycznie nie da się NIE zgubić. Tunele zaczynają się 20 m pod powierzchnią ziemi - stąd czeka nas już tylko droga w dół. Niektóre przejścia są zalane, inne z kolei tak ciasne, że ciężko się przez nie przeczołgać. Znaleźć można głębokie na kilkanaście metrów dziury, z których drugiego wyjścia nie ma. Dźwięk rozchodzi się fatalnie, więc nie usłyszy się osoby wołającej o pomoc, nawet jeśli znajduje się dość blisko. Są miejsca, w których natknąć można się na tysiące ludzkich kości - pozostałość po czasach, kiedy cmentarze były przepełnione. Gdzieniegdzie można natknąć się na rysunki na ścianach. Nikt nie wie, kiedy powstały. Jeśli ktoś ma klaustrofobię, to tego miejsca będzie unikał jak ognia. Jeśli nie ma, to po wizycie w tych tunelach zapewne się jej nabawi. Zwiedzać można je jednak w bardzo ograniczonym zakresie. Eksploracja na własną rękę jest surowo zabroniona i karana wysokimi grzywnami.
Helltown
Helltown to potoczna nazwa północnej części regionu Summit County w stanie Ohio. Formalnie używa się nazwy Boston (nie mylić z miastem Boston w Massachusetts). Wioska opustoszała, kiedy Służba Parków Narodowych (National Park Service) wykupiła większość posiadłości z zamiarem wyburzenia domów i zagospodarowania terenu pod park narodowy. Jednak plany nie zostały zrealizowane do końca. Z czasem zaczęły narastać wokół tego miejsca legendy. Już sama podróż w owo skryte w leśnej głuszy miejsce, nawet kiedy mieszkali tam ludzie, mogła przyprawić o gęsią skórkę. Nie wspominając już o czasach późniejszych, kiedy na miejscu napotykało się opuszczone domy, stojące obok zgliszczy innych budynków (strażacy z pobliskiej jednostki urządzali tu sobie ćwiczenia).
Na wyobraźnię dodatkowo wpływają wspomniane legendy, którymi owiane jest to miejsce. Czy są to tylko wymysły okolicznej gawiedzi, czy kryje się za nimi ziarenko prawdy - tego nie wie nikt. Droga, która wiedzie do tego miejsca, nagle się urywa. Jeśli będziesz tu zbyt długo stał, to, według entuzjastów opowieści o duchach, wpadniesz w łapy niekończącej się parady najróżniejszych osobistości. Sataniści, członkowie Ku Klux Klan, uciekinier z psychiatryka, olbrzymi wąż, a nawet mutanty, powstałe w wyniku kontaktu z chemikaliami składowanymi w okolicy - opcji jest wiele. Jeśli zaś zejdziesz z drogi i wejdziesz w las, natrafisz na cmentarz z duchem, złodziejami okradającymi groby i - najciekawsza opcja - przemieszczającym się drzewem. Jakkolwiek dziwne nie byłyby te historie, na pewno nie jest to wymarzone miejsce na miesiąc miodowy.
Humberstone i LaNoria
Humberstone i LaNoria to dwa górnicze miasteczka w Chile. W 1872 r. zaczęto tu wydobywać saletrę i interes zaczął się nieźle kręcić. Inna sprawa, że górników traktowano tu praktycznie na równi z niewolnikami. Nic jednak nie trwa wiecznie. Kilka mocnych ciosów (w tym Wielki Kryzys) odbiło się negatywnie na całym biznesie, co doprowadziło w końcu do jego upadku w 1958 r. Miasteczka opuszczono dwa lata później.
Jak można się domyślić, wokół tych miejsc również zaczęły narastać legendy. Mówi się, że nocą przechadzają się po nich umarli z pobliskiego cmentarza, a na zdjęciach z Humberstone pojawiają się czasami dziwne sylwetki postaci. Okoliczni mieszkańcy są na tyle przerażeni, że wolą trzymać się od tego wszystkiego z daleka. Dawni rezydenci opuszczonych miasteczek widywani są na swoich miejscach pracy. Słyszano też nocą odgłosy dzieci, bawiących się w pobliżu. Cmentarz LaNorii, pomijając już to, czy faktycznie pochowani na nim ludzie wychodzą nocą z ziemi, zawiera odsłonięte groby z widocznymi szczątkami ludzkimi. Sprawka duchów, czy złodziei? Ciężko orzec, co gorsze.
Droga Shades of Death
Droga Shades of Death (dosł. Cienie Śmierci) znajduje się w stanie New Jersey, ciągnąc się przez jakieś 11 km po zwyczajnym odludziu. Jadąc nią ciężko dociec, czemu ma taką nazwę (Shades of Death to nazwa oficjalna, a nie wymysł okolicznych mieszkańców). Oryginalne pochodzenie tej nazwy zagubiło się gdzieś w czasie, ale teorii powstało wiele. Jedni mówią o mordercy, który czyhał tu na podróżnych. Inni dodają do tego wątek okolicznych mieszkańców, którzy chcieli mordercę złapać, a sami stali się jego ofiarami. W ramach ostrzeżenia zostali powieszeni wzdłuż drogi. Kolejni łączą to miejsce z trzema morderstwami, jakie miały tu miejsce w latach 20. i 30. ubiegłego wieku. W pierwszym z nich ktoś pobił na śmierć drugą osobę łyżką do zdejmowania opon. Drugie morderstwo to przypadek kobiety, która zabiła swojego męża, odrąbując mu głowę i zakopując ją wraz z ciałem po przeciwnych stronach drogi. W trzecim przypadku ofiarą był niejaki Bill Cummins, którego zastrzelono i zakopano nieopodal. Kolejna teoria dotyczy serii śmiertelnych wypadków drogowych. Można też zasłyszeć historię o krwiożerczych dzikich kotach z pobliskich bagien. Najbardziej prawdopodobne wytłumaczenie nawiązuje jednak do plagi komarów, roznoszących każdego roku malarię. Teorię tę podpiera fakt, że w 1884 r. osuszono większość znajdujących się w pobliżu bagien.
Zostawiając już samo pochodzenie nazwy za sobą, skupmy się innych rzeczach, które mogą tu przerażać. Oprócz bagien znajduje się w pobliżu jezioro bez nazwy, potocznie określane jako Jezioro Duchów. Wszystko za sprawą świetlistych zjaw, które nawiedzają to miejsce. Niebo jest tu ponoć zadziwiająco jasne niezależnie od tego, o której w nocy tu zawitamy. Czyżby ofiary wspomnianego mordercy? Najczęściej manifestują się w okolicy opuszczonej chatki przy jeziorze. Jakby tego było mało, urywa się tu dróżka spowita zwykle mgłą. Opowiadano, że idąc nią, ma się wrażenie, jakby podążało za nami jasne światło.
Pewnego dnia w 1990 r. grupka ciekawskich znalazła w lesie przy drodze setki rozrzuconych zdjęć uchwyconych polaroidem. Przekazano część z nich magazynowi Weird NJ, który kilka opublikował. Większość dziwnych zdjęć ukazywała telewizor ze zmieniającymi się kanałami, na pozostałych zaś, mocno rozmazanych, dało się zauważyć sylwetki kobiety lub kobiet, leżących na metalowym obiekcie. Wkrótce po tym, jak policja rozpoczęła śledztwo, zdjęcia tajemniczo zniknęły.
Muzeum Ludobójstwa Tuol Sleng
Dawna szkoła średnia, zmieniona w 1975 r. przez Czerwonych Khmerów w niesławne Więzienie Bezpieczeństwa 21 (S-21). Tuol Sleng oznacza w języku Khmerów "Wzgórze Zatrutych Drzew" lub "Wzgórze Strychniny". Miejsce to używane było jako baza do przesłuchań, tortur i egzekucji więźniów. Większość pojmanych ludzi stanowili byli wojskowi i przedstawiciele reżimu Lon Nola. Liderzy Czerwonych Khmerów popadli jednak w taką manię prześladowczą, że spiskowców zaczęli szukać między sobą. Więźniowie byli torturowani i zmuszani do wydawania swoich bliskich, którzy również trafiali na tortury i w końcu byli zabijani.
Szacuje się, że w Tuol Sleng zabito nawet 17 000 ludzi. Nietrudno się domyślić, że jakiekolwiek dziwne zjawiska w obrębie tego miejsca wiązane są z duchami zamordowanych. Być może coś w tym jest, zważywszy na skalę cierpienia, jakiego świadkiem były ściany dzisiejszego muzeum. Podaje się, że z całego tego piekła na ziemi uszło z życiem jedynie 12 ludzi.
Na koniec lista "10 przykazań", czyli reguł, wg których postępować miał każdy więzień. Niedoskonała gramatyka jest wynikiem niewłaściwego tłumaczenia z khmerskiego na angielski:
1. Musisz odpowiadać zgodnie z moimi pytaniami. Nie odwracaj ich.
2. Nie próbuj ukrywać faktów wymówkami to i tamto, masz jasno zabronione sprzeczać się ze mną.
3. Nie bądź głupcem bo jesteś typkiem, który śmiał stać na przeszkodzie rewolucji.
4. Musisz natychmiast odpowiadać na moje pytania bez marnowania czasu na namyślanie się.
5. Nie mów mi ani o swoich niemoralnościach ani o istocie rewolucji.
6. Podczas chłosty lub porażania prądem nie możesz krzyczeć.
7. Nie rób nic, siedź w miejscu i czekaj na moje rozkazy. Jeśli nie ma żadnych rozkazów bądź cicho. Kiedy każę ci coś zrobić masz to zrobić od razu, bez protestów.
8. Nie wymawiaj się Kampuchea Krom w celu ukrycia sekretu lub zdrajcy.
9. Jeśli nie przestrzegasz wszystkich powyższych reguł dostaniesz wiele, wiele batów przewodem elektrycznym.
10. Jeśli sprzeciwiasz się któremukolwiek z punktów moich regulacji dostaniesz dziesięć batów lub pięć porażeń prądem.
Katakumby pod Paryżem
Historia ciągnących się w nieskończoność tuneli pod Paryżem sięga jeszcze czasów Cesarstwa Rzymskiego, kiedy znajdowały się tu kamieniołomy. Przemijały kolejne pokolenia, a labirynty znikały stopniowo pod rozwijającym się miastem.
Nikt szczególnie nie zajmuje się tym miejscem - jest to zbyt niebezpieczne. I nie chodzi już nawet o to, że niektórzy widzą w nim siedlisko zła wszelakiego, w którym mieszkają potwory, a duchy strzegą przejścia do Hadesu. Chodzi o coś bardziej przyziemnego (nomen omen). Tunele mają łącznie prawie 600 km długości, a większość z nich nie jest oznaczona na mapach. Mówienie, że łatwo się tu zgubić, to małe nieporozumienie. W tym labiryncie praktycznie nie da się NIE zgubić. Tunele zaczynają się 20 m pod powierzchnią ziemi - stąd czeka nas już tylko droga w dół. Niektóre przejścia są zalane, inne z kolei tak ciasne, że ciężko się przez nie przeczołgać. Znaleźć można głębokie na kilkanaście metrów dziury, z których drugiego wyjścia nie ma. Dźwięk rozchodzi się fatalnie, więc nie usłyszy się osoby wołającej o pomoc, nawet jeśli znajduje się dość blisko. Są miejsca, w których natknąć można się na tysiące ludzkich kości - pozostałość po czasach, kiedy cmentarze były przepełnione. Gdzieniegdzie można natknąć się na rysunki na ścianach. Nikt nie wie, kiedy powstały. Jeśli ktoś ma klaustrofobię, to tego miejsca będzie unikał jak ognia. Jeśli nie ma, to po wizycie w tych tunelach zapewne się jej nabawi. Zwiedzać można je jednak w bardzo ograniczonym zakresie. Eksploracja na własną rękę jest surowo zabroniona i karana wysokimi grzywnami.
0 komentarze:
Prześlij komentarz